Witam Cię Serdecznie!

Mam na imię Janek. Chciałem się z Tobą czymś podzielić…

 

Któregoś dnia, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, robiłem zakupy świąteczne razem z moim bratem (Piotrem, który mnie wspiera we wszystkim). Szliśmy po mieście i nagle zobaczyłem skuloną staruszkę proszącą o datek. Minęliśmy ją, ale po jakimś czasie wyjątkowo doświadczałem w sercu drobnego, ale ewidentnego pragnienia, żeby się do niej wrócić. Pomyślałem sobie, że Pan Jezus chce, żebym był wierny nawet tym drobnym pragnieniom, które rozbudza w moim sercu. Powiedziałem o tym bratu. Wróciliśmy się, ale nie mogliśmy tej kobiety znaleźć. Wtedy powiedziałem Piotrowi, że Pan Jezus też czasem idzie w głąb ciemnego lasu, żeby odnaleźć zagubioną owieczkę. Po piętnastu czy dwudziestu minutach znaleźliśmy ją, zaniosłem jej datek, a ona powiedziała: "Niech cię Bóg błogosławi". Poszliśmy na przestanek autobusowy, wsiedliśmy do autobusu linii „111”, jadącego w stronę domu, ale niedojeżdżającego pod sam dom tak, jak numer „117” – jedyny autobus, który nam idealnie pasuje. I nagle zobaczyliśmy, że autobus, który jechał przed nami, miał wypadek, uderzył w latarnię. W domu dowiedzieliśmy się z radia, że był to autobus linii "117" i że 33 osoby są ranne, w tym 8 ciężko. Gdybyśmy nie szukali wcześniej tamtej pani i nie okazali jej miłosierdzia, najprawdopodobniej wzięlibyśmy udział w tamtym wypadku...

 

Innego razu, którejś nocy zatopiłem się w modlitwie poprzez czytanie Dzienniczka Miłosierdzia Bożego. Miałem wtedy na sobie koszulkę z nadrukiem "79". W pewnym momencie zauważyłem jak w błyszczącym obrazku "Jezu, ufam Tobie!" odbija się ten numer tak, że widać napis "997". Pomyślałem: "numer telefonu na policję", ale szybko o tym zapomniałem i modliłem się dalej. Pewien czas później, tego samego wieczoru, podszedłem do okna i zobaczyłem, jak na trawniku przed moim domem leży człowiek. Pomyślałem: "Być może to ktoś nietrzeźwy, ale to niegodne, żeby człowiek leżał na trawniku jak pies. Co tu robić? Zadzwonię gdzieś. Nie znam numeru do straży miejskiej, więc zadzwonię na policję, pod 997”. Po krótkim czasie odpowiednie służby zabrały tę osobę, a ja nagle z wielką radością skojarzyłem sobie, czego wcześniej nie byłem świadomy, że ten sam numer na policję (997), pokazał mi wcześniej Pan Jezus...


Innym razem, miesiąc po śmierci papieża św. Jana Pawła II (2 maja 2005 r.) odkryłem, że data (dzień i miesiąc) najradośniejszego, po ludzku, dnia w moim dotychczasowym życiu – mojego wyjazdu do Chicago – pokrywa się z datą inauguracji pontyfikatu św. Jana Pawła II (22 października), a data najtrudniejszego dnia w moim życiu, gdy trafiłem do szpitala, pokrywa się z datą zamachu na św. Jana Pawła II, który też wtedy trafił do szpitala (13 maja). Uderzające podobieństwa są również w wyglądzie zewnętrznym tych wydarzeń. Różnica lat pomiędzy tymi wydarzeniami u mnie i u św. Jana Pawła II też się pokrywa (3 lata).

Od dziecka cierpię na dysgrafię - bardzo nieczytelne pismo. Otóż
Któregoś razu powiedziałem do Pana Boga coś wyjątkowo konkretnie, lekko i spontanicznie, co bardzo rzadko czyniłem. Powiedziałem: "Panie Jezu, jeśli chcesz możesz mnie rozśmieszyć". W tym momencie usiadłem do modlitwy, myśląc na temat pewnej innej sprawy, a o tej modlitwie o rozśmieszenie już nie myślałem. Powiedziałem: "Panie Jezu, jeśli chcesz, mogę Ci to pisać". Chodziło o odnotowywanie jakichś myśli. Usłyszałem wtedy w sercu słowa Pana Jezusa: "Mógłbyś, gdybym mógł cię odczytać". Niesamowicie mnie to rozśmieszyło - mam tak nieczytelne pismo, że nawet sam Pan Bóg nie jest w stanie mnie odczytać. Było to dla mnie nie tylko bardzo śmieszne, ale też słodkie i wzruszające, że jestem taką nieporadną "owieczką" w ramionach bardzo kochającego Ojca...

Innym razem też powiedziałem do pana Boga coś konkretnie lekko i spontanicznie. Otóż była noc, byłem trochę głodny, szukałem w kuchni czegoś do jedzenia, stanąłem przed lodówką i przed otwarciem lodówki powiedziałem: „Panie Boże, ukaż mi kawałeczek swojej boskiej mocy”. Sam nie wiem dlaczego tak akurat powiedziałem, ale otworzyłem lodówkę i zacząłem szukać czegoś do jedzenia zobaczyłem, że lodówka jest pusta i byłem trochę smutny, ale jeszcze przed zamknięciem lodówki spojrzałem na drzwi lodówki gdzie są różne przegródki. Zajrzałem do nich i na końcu, w ostatniej,  zobaczyłem jedną rzecz - kostkę bulionową. To było jedyne jedzenie w lodówce. W tym momencie przypomniałem sobie te słowo "kawałeczek" w zdaniu „Ukaż mi, Panie Boże, kawałeczek swojej boskiej mocy. To słowo "kawałeczek" idealnie opisuje małą kostkę jaką jest kostka bulionowa...

 

Ostatni z przykładów pięknych zdarzeń w moim życiu to opis mojego uwierzenia w istnienie Boga. Wychował mnie i mojego brata Piotrka dziadek Antoni, który był naszą rodziną zastępczą. Dziadka bardzo kochałem, uważałem go przez ten okres dzieciństwa za najukochańszą osobę w moim życiu – bardzo czule się nami opiekował. Gdy miałem 14 lat nastąpił przełomowy zwrot w moim życiu. Związany był ze śmiercią dziadka, o której to śmierci, wcześniej nawet przez chwilę nie chciałem myśleć, że kiedyś nastąpi. Dziadek odszedł w lipcu 1997 roku. Po krótkim czasie popadłem w stan rozpaczy. Mówiłem w sercu: „Nikt mnie nie kocha”. Niedługo po tym poszedłem z Piotrkiem do kina. Nie najważniejsze jest jaki to był film, ale był w tym filmie jeden szczególny moment. Pokazane było, jak leży na łożu śmierci starszy człowiek. Skojarzył mi się z moim dziadkiem. To była dla mnie wzruszająca scena. Było we mnie współczucie dla tego bohatera filmu. Te wzruszenie i współczucie skłoniło mnie do pewnej reakcji, coś sobie postanowiłem widząc tę umierającą starszą osobę. Powiedziałem sobie w sercu tak: „Całe życie poświęcę pomaganiu ludziom w podeszłym wieku, chorym, cierpiącym, bezdomnym, głodnym, ubogim…” I w tym momencie spadło na mnie coś jak grom z jasnego nieba – słowa w sercu: „Bóg istnieje! I to połączone z niesamowitą radością, że jest to coś pozytywnego, że chodzi o Boga, który jest miłością. Zostałem oświecony. Tak się zaczęła moja wiara i od tamtej pory moje życie duchowe się rozwija. Teraz widzę, że dlatego często dla ludzi Bóg jest nie widoczny, bo Bóg czeka, aż okażą oni bezinteresowną miłość, i przez to Bóg chce zbawiać ludzi, a nie koniecznie przez zmuszanie ich do uznawania, że Bóg istnieje, poprzez pokazywanie im cudów. Często dopiero po okazaniu przez człowieka takiej miłości, Bóg pokazuje dowody na swoje istnienie, żeby utwierdzać w wierze i tę wiarę w człowieku dalej rozwijać. Są właśnie słowa w Ewangelii: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”, a także „…na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. 

Podobnych sytuacji do tych sześciu opisanych powyżej, które widzę, że są znakami z nieba, miałem co najmniej tysiąc. Możesz o nich poczytać tutaj

 

Chwała Panu Bogu!


Pozdrawiam Cię Serdecznie, Szczęść Boże!

 

Janek

 

john.siest@gmail.com

 

Tel: (+48) 502 117 532